AKTUALNOŚCISPORT

"GDY STANĘŁAM NA SZCZYCIE ROZPŁAKAŁAM SIĘ…"- O ZDOBYCIU KILIMANDŻARO OPOWIADA ANETA JAGIEŁA

Na szczycie ja moja siostra Agata i lider wyprawy Hamadi GaoUrodzona w Radomiu, absolwentka Wydziału Filologii Polskiej UMCS i Filozofii KUL, ze Świdnikiem związana od 1997 roku, w tym roku podjęła pracę w I Liceum im. W. Broniewskiego w Świdniku, od 2006 roku pełni funkcję wicedyrektora, autorka wydawnictw edukacyjnych dla uczniów szkół ponadgimnazjalnych, członek PTTK Radom i KW Warszawa, pasjonatka gór- Aneta Jagieła.

– Dlaczego góry?
Bo uczą pokory, cierpliwości, uczą jak walczyć ze słabościami, jak się podnosić, ćwiczą silną wolę, zapewniają samotność, ciszę i odpoczynek, są piękne, pełne spokoju i majestatu, niekiedy pogrożą… chyba mogłabym wymieniać tak bez końca, bo są częścią mnie. Moja przygoda z górami rozpoczęła się w 1997 roku i trwa do dziś. Zawsze w wędrówkach towarzyszy mi siostra. Razem zeszłyśmy większość polskich pasm górskich od Gór Izerskich po Bieszczady. Przez większą część tej przygody chodziłyśmy od schroniska do schroniska z ogromnymi plecakami wypełnionymi konserwami, śpiworami, ubraniami i naczyniami. Góry dały nam najpiękniejsze chwile satysfakcji, gdy wypompowane stawałyśmy na szczytach i momenty grozy, gdy przychodziły nawałnice, naładowane elektrycznością powietrze świszczało, biło nad głowami, a my za ochronę miałyśmy krzew kosodrzewiny. Zdarzały się też drobne wypadki, jakieś na szczęście niegroźne upadki, ale też fascynujące spotkania z dzikimi zwierzętami zwłaszcza wtedy, gdy wychodziło się na szlak o czwartej nad ranem. Od kilku lat przerzuciłyśmy się wyłącznie na Tatry Wysokie po słowackiej stronie i nieśmiało zaczęłyśmy eksplorować Alpy i Dolomity. Przeszłyśmy dotąd między innymi niezwykle malowniczy szlak TMB Tour du Mount Blanc, szlak wokół Matterhornu w Alpach Walijskich i Piz Boe (3152 m.n.p.m.) w Dolomitach w masywie Sella. Trzytysięczniki były dotąd naszą granicą wysokościową.
Lodowiec spływający z Kili– Skąd pomysł na zdobycie „dachu Afryki”?
W ubiegłym roku po bardzo udanym wyjeździe w Alpy Walijskie i Tatry Wysokie postanowiłyśmy, że odważymy się na przygodę życia, wejdziemy na Kilimanjaro (5895 m.n.p.m.) i tym sposobem rozpoczniemy nowy, wyższy etap w górskim trekkingu. No i udało się.
 – Co dla Pani oznacza zdobycie szczytu, jakie towarzyszą temu uczucia?
Ponad pół roku przed wyjazdem do Afryki dużo trenowałam, ale szczerze mówiąc, przez cały okres przygotowań nie wierzyłam, że mi się uda. Bałam się przede wszystkim choroby wysokościowej, dużo o niej czytałam, nie wiedziałam też, czy mimo treningów sprostam kondycyjnie temu wyzwaniu więc w momencie gdy stanęłam na szczycie rozpłakałam się ze szczęścia. Zdobyłyśmy Kili, pokonałyśmy wszelkie słabości, dotkliwe podczas ataku szczytowego zimno, rozwiałyśmy obawy, stałyśmy się silniejsze psychicznie i podjęłyśmy decyzję o nowych górskich wyzwaniach. Kili stało się tak jak uważałyśmy ważnym kondycyjnym i psychologicznym sprawdzianem.
  – Czy Kilimandżaro należy do stosunkowo łatwych szczytów? Czy to wyprawa dla każdego?
Generalnie uważam, że nie ma góry, która jest dla każdego, a tym bardziej nie jest nią Kili. Do każdej góry trzeba podejść z szacunkiem i pokorą i liczyć się z tym, że możemy na nią nie wejść. Chyba Anatolij Bukriejew powiedział kiedyś, że to góra dopuszcza człowieka do siebie, to góra decyduje o naszym powodzeniu, a nie my. Kilimanjaro jest niewątpliwie górą łatwą technicznie, to znaczy, że nie potrzeba do jej zdobycia żadnego sprzętu wspinaczkowego. Ale pamiętajmy, że na wysokości 5895 m.n.p.m.., cząsteczek tlenu w oddechu jest o ponad 50% mniej w stosunku do poziomu morza. To nie są normalne warunki dla ludzkiego organizmu, dlatego człowiek wchodzący na taką wysokość narażony jest na chorobę wysokościową. Widziałam pod szczytem ludzi, których choroba dopadła, wyglądali jak pijane marionetki, nie panujące nad ciałem, nie mieli kontaktu z otoczeniem. Byli sprowadzani na niższe tereny, bo to jedyny pod Kilimanjaro sposób na walkę z tą dolegliwością. Choroba wysokościowa może dotknąć każdego, nawet najbardziej doświadczonego himalaistę, ale też przez nią wyprawa na Kili nie jest moim zdaniem wyprawą dla każdego. W skrajnych przypadkach może zakończyć się śmiercią. Bardzo istotna jest więc aklimatyzacja – przyzwyczajenie organizmu do wysokości. Nie każdy ją pomyślnie przejdzie. Gdzieś podczas zejścia ze szczytu dowiedziałam się, że statystyki mówią o średnio 10 ofiarach choroby wysokościowej na Kili rocznie. Wyprawa na Kili na pewno nie jest też ofertą wakacyjną dla tych, którzy lubią wygody, w ciągu sześciu dni na drodze Machame człowiek zmaga się codziennie z coraz większą wysokością, a w nocy niejednokrotnie z dotkliwym zimnem przenikającym namiot i śpiwór.
DCIM100GOPROGOPR0647.
 – Najciekawsze momenty z wyprawy?
Wszystko było w Afryce niesamowite, egzotyczne, kompletnie nowe. Ludzie, jedzenie, język suahili, sama góra, roślinność zaskakiwały mnie na każdym kroku. Podczas trekkingu drogą Machame oprócz cieszenia się krajobrazami ważna była wspomniana przeze mnie aklimatyzacja. Codziennie pokonywaliśmy około 1000 metrów. Atak szczytowy odbył się z obozu Barafu Camp (4550 m.n.p.m.). Rozpoczął się 22 lipca o godzinie 23 czasu wschodnioafrykańskiego, zakończył się po ośmiu godzinach zdobyciem „dachu Afryki”. Chyba ta właśnie noc przyniosła najwięcej najmocniejszych momentów. Pamiętam niesamowite niebo usiane milionami gwiazd, potem przepiękny wschód słońca, a pomiędzy Stella Point (5739 .n.p.m.) a Uhuru Peak lodowiec spływający z wulkanu. Pamiętam też trudności podczas ataku szczytowego, które na normalnej wysokości stają się śmieszne. Tuż po wyjściu z obozu, pierwsze co mi się przydarzyło to zapowiadane przez przewodników zamarznięcie 1,5 litra wody w camelbaku. Został zatem termos z gorącą herbatą, ale gdy podczas przystanków chciałam po niego sięgnąć umysł wysyłał mi następującą dosyć długą informację: musisz zdjąć przynajmniej jedną łapawicę, następnie zdjąć plecak, następnie rozpiąć klapę, następnie wyjąć termos, odkręcić kubek, nalać herbaty, a potem powtórzyć wszystkie te czynności w drugą stronę. Proszę mi wierzyć, że na wysokości 5 tysięcy m.n.p.m. są to czynności nie do wykonania. Atak szczytowy z zejściem do Barafu Camp, gdzie mogliśmy zdrzemnąć się przez 2 godziny i dalszym zejściem do niższego obozu, gdzie organizm może w miarę normalnie wypocząć zajął około 16 godzin. Ten czas przejścia zapamiętam chyba także do końca życia.
 – Jakie są najbliższe plany, marzenia?
Nie chcę zapeszać, tak jak przed wyprawą na Kilimanjaro niewiele mówiłam, tak i teraz nie chcę głośno planować. Ale tak po cichu mogę powiedzieć, że myślimy o Kazbeku i Elbrusie, a dużo bliżej oczywiście o słowackich Tatrach Wysokich. Na wyprawie na Kilimanjaro zawiązały się przyjaźnie więc część grupy zamierza spotkać się po raz kolejny właśnie na Kaukazie.

Reklama
Pokaż więcej

Powiązane

Back to top button